Kolejny poziom.






 Moją naturalną potrzebą od kiedy pamiętam była samodzielność i niezależność. Moje pragnienie samodzielności wynikało w dużej mierze z tego, by na przekór przekonaniom wielu zdrowych ludzi udowodnić, że potrafię sobie poradzić sama w wielu sytuacjach. I mogę powiedzieć, że dzięki uporowi, determinacji i odwadze osiągnęłam wszystko, o czym marzyłam. Największym lękiem napawała mnie jednak myśl o tym, że kiedyś moje zdrowie zawiedzie mnie tak bardzo, że będę uzależniona od najbliższych, a jeszcze większym, że kiedyś ich zabraknie. I co wtedy się ze mną stanie? Te myśli przez wiele lat we mnie narastały i coraz bardziej blokowały chociażby chęć jakiegokolwiek działania. Czułam się czasami, jakbym była owinięta szczelnym kokonem strachu. Im bardziej traciłam sprawność, tym bardziej siłę do życia. Już nie chciałam pokonywać trudności, nie fascynowało mnie to tak, jak kiedyś. Wolałam zdać się na innych, a jednocześnie nie umiałam pozbyć się mojego strachu. Sytuacja patowa. 

Kiedy wreszcie otworzyłam swoje serce dla Boga i poprosiłam Go, by mi pomógł, zupełnie niepostrzeżenie determinacja i siła zaczęły powoli wypychać z mojego wnętrza lęk i wszelkie blokady. Powoli, krok po kroku. Dzisiaj jestem już w zupełnie innym miejscu niż kilka lat temu, kilka miesięcy, a nawet tygodni. Moje poczucie obowiązku, że muszę coś zrobić w życiu, że muszę dbać o sprawność, zamieniły się znowu w pragnienie, które Bóg włożył do mojego serca. 

Bóg często prowokuje nas do podejmowania wyzwań, które pomagają nam rozprawić się z lękiem. Burzy swoimi doskonałymi metodami mury i warownie w naszych głowach. Wiem, że jego plany są doskonałe i z Jego wsparciem możemy wiele, naprawdę wiele. 

Jakiś czas temu w mojej głowie powstała myśl, a właściwie takie drobne pragnienie, aby mój kościół znajdował się blisko mojego domu. Wtedy mogłabym jeździć do niego na wózku. Pośrednio "pandemia koronawirusa" spowodowała, że tak właśnie się stało. Do tego, by reszta marzenia mogła się zrealizować potrzebowałam jeszcze odwagi, by całą trasę pokonać samodzielnie. Niby nic, w końcu wiele kilometrów spacerów mam w bicepsach. Droga nie jest długa, ale dosyć nierówna i to właśnie te nierówności lekko mnie zniechęcały. Ponieważ zawsze wędruję z kimś u boku, kogo zawsze mogę poprosić o wsparcie na trudniejszych odcinkach, nieco rozleniwiłam swoją determinację. Ale cały czas było we mnie pragnienie, by poczuć swobodę i udowodnić samej sobie, że mam siłę wskoczyć na wyższy poziom. Wreszcie okoliczności tak się złożyły, że mogłam zrealizować plan, mimo wielu propozycji pomocy. W rezultacie okazało się, że te tzw. wertepy miały ogromne rozmiary tylko w mojej głowie, a w rzeczywistości, kiedy zostaliśmy sam na sam, skurczyły się maksymalnie. Cudowny jesienny spacer za mną, nierówności obłaskawione, kolejny poziom zdobyty!

Bóg kolejny raz pokazał, jak bardzo sprzyja tym, którzy podejmują wyzwania i rozpala ogień nowych marzeń. Daje moc do przeskakiwania każdej słabości, dokonuje tego, czego nie potrafi najlepszy trener personalny. 



Okropne wertepy ;D 





Kiedy nie ma wjazdu na chodnik, trzeba jechać środkiem drogi.



                    
                                                   Najwspanialszy fragment drogi. Prosto z górki.





Zadanie zaliczone :D 

 

Komentarze

  1. W słabości- siła... kiedy coś tracimy, zyskujemy więcej w innym miejscu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda....chociaż czasami człowiek jest w takim miejscu, gdzie nie ma siły na nic i sam z siebie już nie potrafi się zmobilizować do czegokolwiek.

      Usuń
  2. 🙂🙂🙂 taki mam komentarz. Choć przyznam że ostatnie zdanie kłuje nieco w moje trenerskie serce, albo w moje ego😜 Ale z pokorą stwierdzam, że to prawda❤️ Duch Święty jest najlepszym (również) trenerem💪 Brawo ty👏

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale pamiętaj, że Ty jesteś zaraz po Duchu Świętym ;D Dziękuję :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty