Prawdziwa miłość.


 


  Co dzieje się w umyśle dziecka, które słyszy, że to Bóg go pokarał sprowadzając nieuleczalną chorobę lub dla odmiany pokarał rodziców za ich grzechy i dał im „taką” córkę? Urodziłam się w czasach, kiedy niepełnosprawność była tematem tabu, a osoby takie, jak ja nie brały aktywnego udziału w życiu. Chorzy, jak i ich rodziny były natomiast obarczone nie tylko cierpieniem, ale i poczuciem winy i wstydu. Ponieważ lekarskie diagnozy założyły, że moja choroba w przeciągu kilku lat przykuje mnie do łóżka i całkowicie odbierze mi samodzielność, moim rodzicom zaproponowano aby mnie umieścili w specjalnym ośrodku opiekuńczym, gdzie miałabym zapewnioną specjalistyczna opiekę do końca życia, a przede wszystkim chodziło o to, by uwolnić ich od brzemienia wychowywania niepełnosprawnego dziecka. Dla mnie mogła oznaczać przede wszystkim dosłowne uwięzienie w życiu, na które nie miałabym żadnego wpływu. Dla rodziców owa propozycja była absurdem, ale wiem, że wiele ich kosztowało zmaganie się z poczuciem bezradności, ogromnym lękiem, co do mojej przyszłości, a także samotnością w walce o moje zdrowie i przyszłość. Po dramatycznych diagnozach i szukaniu pomocy w wielu miejscach w zasadzie zostali sami z problemem. Lekarze bezradnie rozłożyli ręce, natomiast rodzina pochowała się po przysłowiowych kątach, kiedy okazało się, że rozkoszny bobasek może zacząć przysparzać problemów. Przebaczenie i zrozumienie dla ich postawy przyszło wiele lat później, kiedy zrozumiałam, że ludzie bardzo często uciekają kierowani lękiem przed tym, z czym sami, w ich mniemaniu, nie potrafiliby się zmierzyć.

  Najtrudniejsze pytania, a nawet zarzuty stawialiśmy Bogu. Zarówno jedne, jak i drugie pozostawały bez wyjaśnienia. Ksiądz poproszony o pomoc stwierdził jedynie, że: „Bóg tak chciał i trzeba się z tym pogodzić”. Bardzo trudno takie słowa pogodzić z wiarą w miłosiernego Stwórcę. Mogło to oznaczać jedno, że Bóg kocha tylko wybrańców, a resztę skazuje na cierpienie. Myślę, że to był moment, kiedy nasza wiara została bardzo poważnie zachwiana. Moje kontakty z Bogiem zaczęłam opierać na strachu. Bóg nie był dla mnie kochającym Ojcem, ale niezrozumiałym i groźnym Stwórcą, któremu nie potrafiłam w pełni zaufać. Wiele lat upłynęło do momentu, kiedy zapragnęłam osobiście poznać naturę Boga i żyć w prawdziwej bliskości z Nim. Do tego czasu bowiem moja wiara była kształtowana przez zachowania i słowa innych ludzi, często nieprawdziwe i bardzo krzywdzące. Byłam jednak przekonana, ze są odzwierciedleniem bożych myśli na mój temat.

  Miłość jest najważniejszym i najwspanialszym uczuciem. Miłość Boża, czysta i najprawdziwsza pozbawiona jakichkolwiek ułomności. Przekraczająca wszelkie granice i nasze ludzkie pojmowanie. Sprawiedliwa, cierpliwa, mocna, nie zważająca na nasze niedoskonałości. Dlaczego tak trudno jest nam zrozumieć i poczuć jak ogromnym uczuciem darzy nas Bóg i tego, jaka jest Jego prawdziwa natura? 

  Od dziecka jesteśmy karmieni różnymi, często sprzecznymi informacjami na temat Boga. Jest nam przedstawiany jako potężny Stwórca, srogi, który przede wszystkim karze nas za grzechy, poucza i stale obserwuje, krzywi się na nas za najdrobniejsze potknięcia, a jednocześnie ktoś, kto jest pełen miłości, kto pragnie abyśmy czuli, jak bardzo jesteśmy dla Niego ważni, najważniejsi, bo miał nas w swoim sercu jeszcze zanim stworzył świat. Wszystkie te informacje otrzymujemy od otaczających nas ludzi, którzy bardzo subiektywnie oceniają rzeczywistość i Boga. Ludzi niedoskonałych, popełniających błędy, często noszących w sercu ogromne rany i nieprzebaczenie, którzy patrzą na świat przez pryzmat własnych lęków i braku zaufania. Skupionych bardziej na przeżywaniu własnych rozterek, których nie chcą lub zwyczajnie nie potrafią oddać Bogu, niż na poznawaniu głębi Jego uczucia. Jak zatem w takim chaosie emocjonalnym i informacyjnym odnaleźć prawdziwą Bożą miłość, której nie można pojąć rozumem, a którą należy poczuć głęboko w sercu? Każdy musi odnaleźć własną drogę do pokochania Boga i budowania z Nim relacji. Często przez wiele lat zmagamy się i szukamy Bożej obecności i miłości i czujemy, że zmiany są jedynie pozorne. Przełomy zazwyczaj przychodzą nie wtedy, kiedy my ich oczekujemy, ale, kiedy Bóg wie, że jesteśmy gotowi. Przychodzi taki moment, kiedy zatopieni w cichej modlitwie czujemy, jak Duch Święty dotyka naszego serca i i zalewa potężna falą miłości. Uzdrawia nasze wnętrze, wyciąga z głębi wszelkie nieprzebaczenia, które stanowią granicę między nami, a Bogiem i nie pozwalają ruszyć z miejsca. Dopiero oczyszczone serce jest gotowe na przyjęcie nowego, na to by od tej chwili to Bóg, a nie ludzie, wkładał w nas emocje, przekonania i prawdę. Wszystko, co istniało w naszej głowie do tej chwili przestaje mieć znaczenie i moc. Jesteśmy tworzeni od nowa i to Bóg staje się dla nas początkiem i końcem wszystkiego, a pośrodku jest miłość i tylko miłość. Miłość, która jest cierpliwa, łagodna, uczy, nagradza, umacnia i buduje w nas świadomość tego, że nie jesteśmy już sługami i zaledwie przyjaciółmi, ale ukochanymi Bożymi dziećmi.


Bo jeśli przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy wasz Ojciec niebieski. Mt 6, 14


Miłość jest cierpliwa, jest życzliwa. Miłość nie zazdrości, nie przechwala się, nie unosi się pychą. Nie postępuje nieprzyzwoicie, nie szuka swego, nie jest porywcza, nie myśli nic złego. Nie raduje się z niesprawiedliwości, ale raduje się z prawdy. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, wszystkiego się spodziewa, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje. IKor 13,4  






Komentarze

Popularne posty