Choroba to nie wstyd.

 


  Przez wiele lat bardzo wstydziłam się swojej niesprawności i inności i byłam ogromnie wrażliwa na punkcie swojego wyglądu i na nim też opierałam moją wartość. Tym bardziej, że reakcje rówieśników i dorosłych nie budowały mojego poczucia wartości, które w pewnym momencie przestało istnieć. Czasami czułam się dosłownie jak trędowata kiedy za plecami słyszałam teksty w stylu: „taka ładna, a taka biedna”, „taka młoda, a taka chora” lub „na jej miejscu nie wychodziłabym z domu”. Próbowałam na wszelkie sposoby ukrywać swoją niesprawność i chociażby obszernymi ubraniami maskować niedoskonałości swojego ciała. Moja choroba objawia się między innymi tym, że nogi i ręce mam nieproporcjonalnie szczupłe w stosunku do reszty ciała. Kiedy moje rówieśniczki podążały za modą i stroiły się w krótkie spódnice, obcisłe spodnie i buty na obcasie ja chowałam się za spódnicami do ziemi lub szerokimi nogawkami i wygodnymi dla stóp trampkami. Nie zmieniało to jednak faktu, że nadal nie potrafiłam spojrzeć na siebie przychylnie. Kiedy szłam obok wystaw sklepowych lub dużych luster, odwracałam głowę w inna stronę, aby tylko nie widzieć swojego odbicia. Czułam się po prostu brzydka i bardzo wiele kosztowało mnie przebywanie, wśród obcych ludzi. Najbardziej jednak chodzenie, bo wówczas moje niedoskonałości były najbardziej widoczne. Nawet po mieszkaniu w otoczeniu bliskich nie odkrywałam nóg, z licznymi bliznami pooperacyjnymi i znacznymi brakami w umięśnieniu. 

  Jedynym „lekarstwem” na moją chorobę jest stała rehabilitacja, która ma przede wszystkim za zadanie powstrzymanie postępu choroby. Kiedy byłam dzieckiem, wiecznie buntowałam się przeciwko obowiązkowym ćwiczeniom i bardzo ich nie lubiłam. Toczyłam z mamą nieustanną walkę o to. Dopiero, kiedy dorosłam polubiłam gimnastykę, tym bardziej, że zaczęło być modne chodzenie na siłownię i zwyczajnie zapragnęłam dbać o swoje ciało. Od zawsze zalecano mi pływanie, jako najefektywniejszą formę terapii. Jednak unikałam tego, jak ognia, ponieważ nie umiałam przełamać w sobie wstydu przed publicznym paradowaniem w stroju kąpielowym. Nawet wiele lat trudnej i żmudnej pracy nad sobą oraz niezliczone namowy męża i rodziców nie zmieniły mojego nastawienia do tego tematu. Przełom nastąpił w dosyć nieoczekiwanym momencie. Po kolejnym upadku i zwichnięciu stopy poszłam na konsultację do ortopedy. Po dokładnym badaniu nie tylko nóg, ale i obolałego kręgosłupa, lekarz zalecił oczywiście pływanie. Przyznałam wtedy, że stanowi to dla mnie ogromny problem, ponieważ wstydzę się swoich nóg. I wtedy pierwszy raz w życiu usłyszałam słowa, które będę pamiętać do końca życia. „Nie ma pani powodu do wstydu. Chorym ludziom należy współczuć, a ten kto się z nich śmieje, jest głupcem”. Już w następnym tygodniu miałam strój kąpielowy w ulubionym kolorze, antypoślizgowe buty, wykupiony karnet i pierwsze ćwiczenia w basenie zaliczone. Nawet nie wiem, czy ktoś na mnie patrzył kiedy pływałam lub szłam do szatni. Na nic się zdały słowa wsparcia od najbliższych, musiałam od obcej osoby usłyszeć pokrzepiające słowa, żeby przejść poziom wyżej w swoim myśleniu i żeby pokonać kolejną barierę. Przestałam zwracać uwagę na ciekawskie spojrzenia i zauważyłam, że jednak nie wszyscy mi się przyglądają, a jeśli już to niekoniecznie z krytycyzmem.

   Słowa tego lekarza bardzo mi pomogły, kiedy po wielu latach zmagań, musiałam niestety zacząć używać wózka. Zanim nauczyłam się na nim funkcjonować wśród ludzi, wiele razy musiałam przywoływać słowa "choroba to nie wstyd". Tym razem łatwiej mi było przełamać skrępowanie.



 Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boga go stworzył. I Bóg widział wszystko, co uczynił, a było to bardzo dobre. (Ks. Rodzaju)


Komentarze

Popularne posty