Wytrwałość w treningu.

 


     Był czas, kiedy mimo niesprawności, bardzo dużo chodziłam. Moje nogi były nauczone spacerów i dalekich wędrówek. Ponieważ czułam się, jak na swoją chorobę wystarczająco silna, zrezygnowałam z systematycznej rehabilitacji. Kiedy kręgosłup zaczął odmawiać mi posłuszeństwa, nie byłam w stanie ćwiczyć. Nieustanny ból, który potęgowała siedząca praca i stres z powodu różnych problemów życiowych, odbierał mi siły fizyczne i psychiczne. Stan moich mięśni zaczął się drastycznie pogarszać, a choroba, która była w uśpieniu przez wiele lat, pogalopowała w zastraszającym tempie. Musiałam się podpierać najpierw jedną kulą, potem dwiema. Wiedziałam, że jeżeli nie zacznę znowu walczyć o sprawność, mogę przegrać i skończy się to katastrofą. Próbowałam zatem wdrażać coraz to nowe ćwiczenia, ale zabrakło mi determinacji i systematyczności, a także rozsądku. Ćwiczyłam intensywnie przez tydzień, doprowadzając mięśnie i stawy do ogromnego przemęczenia. Myślałam, że im więcej, tym lepiej. Okazywało się, że nie miałam zrozumienia dla swojego ciała i po takim maratonie musiałam odczekać kolejny tydzień i pozwolić na regenerację. Po odpoczynku zaczynałam wszystko od nowa i wcale nie czyniłam postępów. Najgorzej było, kiedy musiałam wyjść z domu i pokonać kilkanaście metrów od auta, a potem jeszcze wejść po schodach. Przygotowywałam się do tego, jak do wielkiego wydarzenia. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Myślałam, że jeżeli potrenuję intensywniej przez kilka dni to będę miała więcej siły na ten przymusowy spacer. Naprawdę miałam nadzieję, że to zadziała! O naiwności! Tak, jakbym potrafiłam „zaczarować” chorobę w kilka dni.


                                           Czy z wiarą w Boga nie jest podobnie?


    Na początku czytałam Biblię, jak książkę. Myślałam, że im więcej przeczytam w jednym dniu, tym szybciej to „zadziała”. Coś na zasadzie: „no, to dzisiaj już poćwiczyłam, mam zaliczone”. Ja nie studiowałam Słowa Bożego, ja czytałam Biblię. Nie pozostawiałam sobie czasu na przemyślenia, na to by moje „ćwiczenie” mogło zaowocować. Zamieszkać i wrosnąć w moją duszę i ciało. „Trenowałam” intensywne czytanie przez kilka dni, aż zaczęłam odczuwać zmęczenie i zniechęcenie. Prawdy biblijne tworzyły zamęt w mojej głowie, bo nie wzięłam pod uwagę tego, że Słowo Boże jest naprawdę żywe. Aż wreszcie nauczyłam się, jak po wielu latach nieudanej rehabilitacji, że ze Słowem Bożym należy czasami spokojnie „poleżeć na macie” w Bożej Obecności. Bóg podarował mi piękną cechę. Determinację. I dzięki Jego Słowu uczę się, jak rozsądnie ją wykorzystać łącząc z systematycznością i cierpliwością. Moja wiara ma być silna, stabilna i wyćwiczona i nie mogę się do niej odwoływać jedynie w nagłych przypadkach.


A tak, bracia moi mili, bądźcie stali, niewzruszeni, zawsze pełni zapału do pracy dla Pana, wiedząc, że trud wasz nie jest daremny w Panu.” 1 Kor. 15,58 (BW).




Komentarze

  1. Biblia uczy nas cierpliwości.
    Najważniejsze to nieodkładać Bibli na jutro , lub pojutrze.
    Słowo Boże musi w nas dojrzewać.
    Ja wczesniej zaczynałam Biblie I szybko ją odkładałam.
    Teraz czytam codziennie , I I robie nitatki choć nad tym musze jeszcze popracować.
    Dziękuję Bożenko za wspanialy post I przekaz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie dokładne studiowanie Biblii uczy nas tego, jak wspaniałe i głębokie jest Słowo Boże. I jak bardzo żywe. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  2. Dobrze dać się prowadzić...
    Pozdrowienia w nowym miejscu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to jest cudowne, kiedy można odetchnąć i ze spokojem poddać się prowadzeniu. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za odwiedziny :)

      Usuń
  3. Ekstra porównanie!!! W punkt. Każdy ma taką swoją "rehabilitację" w życiu. Grunt to to zobaczyć i dać się Bogu zmienić. Uwielbiam Cię!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Bóg jest najlepszym trenerem :D Uwielbiam Cię też :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty