Uczepiona ŻYCIA.

 



  Kiedyś zaczęłabym swoją opowieść słowami: „kiedy Bóg przychodzi do naszego życia...”. Teraz nie mogę tak powiedzieć, bo Bóg nie mógł przyjść gdzieś, gdzie był i jest przez cały czas. Kiedy nie chciałam mu zawracać głowy swoją osobą, On nie wybrał się w tym czasie w podróż w nieznane. To ja zapuściłam się w tajemnicze rejony badać ponadnaturalny świat na własną rękę. I kręciłam się wokół Boga odwrócona do Niego plecami. Wkładałam ręce w „ogień”, który miał mnie uzdrowić, a poparzył boleśnie, zostawiając ranę na wiele lat. Tak właśnie zakończyło się moje samouzdrawianie niezliczonymi metodami z zastosowaniem tzw. medycyny niekonwencjonalnej i moja wędrówka po świecie New Age. Byłam przekonana, że to Bóg chciał mojej choroby. Nie obraziłam się na Niego, tylko z pokorą i bojaźnią przyjęłam Jego stanowisko. Uznałam jednak, że mimo wszystko pragnę być zdrowa i dokonam cudu na własną rękę. Moje motto brzmiało „wykorzystam wszystkie dostępne mi metody”. I to właśnie w tym momencie okazałam największy brak pokory. Uznałam, że jestem samowystarczalna, a diabeł pompował we mnie zarozumiałość i pychę. Tak zaczęłam swoją wątpliwą „przygodę” z jogą, wahadełkami, tai-chi, medytacją, autohipnozą, programowaniem podświadomości w stanie alfa, różdżkami, feng shui, odpromiennikami, szklanymi kulami, bioenergoterapią i wreszcie z hipnozą regresyjną. Ta ostatnia miała mi pokazać i ewentualnie wyeliminować przyczyny mojej choroby tkwiące w poprzednich wcieleniach. Bioenergoterapia jak i hipnoza miały na mnie początkowo bardzo dobry wpływ, ale w rezultacie okazały się katastrofalne najpierw dla psychiki, a potem dla ciała. Przez długi czas parłam zdecydowanie na przód, czułam się silniejsza i sprawniejsza, spełniałam swoje marzenia, a wszystko to było oparte o moje własne siły. Aż powoli zaczęłam tracić swoją „magiczną moc”, dzięki której kreowałam rzeczywistość wokół i samą siebie. Najpierw słabło mi ciało i choroba, która była w uśpieniu przez wiele lat, zaczęła szybko postępować. Strach i ból, który mi stale towarzyszył spowodował załamanie psychiki. Już nie czułam się silna i samowystarczalna. Tonęłam w coraz większym mroku, śniłam koszmary, a kiedy zamykałam oczy nie potrafiłam przywołać obrazu światła i uczucia radości i spokoju. Zatrzymałam się w bardzo ciemnej dolinie, z której nie widziałam wyjścia. Potrzebowałam pomocy. Wciąż jednak nie potrafiłam rozmawiać z Bogiem. Często przed snem prosiłam Go tylko o to, by w imię swojej miłości do mnie zabrał mnie we śnie z tego świata. Niestety przychodził kolejny dzień, a we mnie rosły pretensje do Boga o to, że wcale mnie nie kocha. Nadal jednak nie poprosiłam Go o to, by mnie uzdrowił. Nie mogłam, duma mi nie pozwalała. Moje zdrowie fizyczne i psychiczne było w katastrofalnym stanie, Nie miałam siły na rehabilitację i coraz mniej na obowiązki domowe. Wkrótce też straciłam pracę oraz możliwość prowadzenia samochodu. Utraciłam to, co osiągnęłam z wielkim trudem, ale i było moją ogromną radością. Poczułam się tak, jakby życie przestało dla mnie istnieć i nie widziałam w nim żadnego sensu. Żyłam tylko dla męża i rodziny, ale ogromnie boleśnie odczuwałam codzienną rutynę. Szukałam radości w drobnych sprawach, jednak to było dla mnie zbyt mało, po latach samodzielności wypełnionych ciągłym działaniem. Nie mogłam się pogodzić z tym, że już nie mam siły na taką, jak dawniej aktywność, a jednocześnie nie miałam siły aby żyć w ciągłym marazmie. Nie wiedziałam jakiej metody się chwycić, by wykrzesać z siebie dawne pokłady siły i determinację. Wszystkie mądrości jakie wyniosłam ze szkoleń New Age zawiodły, bo opierały się na przekonaniu o mojej własnej wielkości i mocy.


"Oplotły mnie więzy śmierci, dosięgły mnie pęta krainy umarłych, doznałem ucisku i bólu." Ps. 116,3

  

  Pamiętam, kiedy kolejny poranek zaczęłam od płaczu, a jedyną myślą było to, że nie widzę sensu wstawania z łóżka. Czekał mnie jeszcze jeden nudny, bezsensowny, bolesny dzień. I wówczas wreszcie krzyknęłam do Boga, że jeżeli On mi nie pomoże to sama nie dam sobie rady!!! Mam dosyć takiego życia i niech wreszcie podejmie decyzję. Albo mnie ratuje albo zabiera do siebie!!! Usłyszał, a jakże! I zaczął wdrażać w życie plan, który miał dla mnie przeznaczony. Kiedy o tym myślę, oczami wyobraźni widzę Jego uśmiech, kiedy wtedy na mnie spoglądał. Pewnie się ucieszył, że wreszcie może działać pełną parą, a nie po kryjomu. Bo teraz już wiem, że zawsze ze mną był i czuwał i tak układał moje życie, abym zawsze była bezpieczna. Stawiał i stawia na mojej drodze odpowiednich ludzi i podsuwa najlepsze rozwiązania. Kiedyś się przed nimi buntowałam, bo kierowały mną ludzkie pragnienia. Teraz pragnę podążać Jego ścieżkami i z radością chłonę każde Jego słowo, które przynosi Prawdziwe Życie. Kiedyś byłam uczepiona śmierci. Teraz znowu czepiam się ŻYCIA. 


"Ty wybawiłeś mą duszę od śmierci, oczy moje od łez, a nogi od upadku. Będę chodził przed Panem w krainie żyjących." Ps.116,8-9




Komentarze

  1. Piękna wizja - pozwolić Bogu działać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Piękne jest to, że z Bogiem nie musimy się zmagać :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty